sobota, 12 września 2015

Rozdział 6




            Kolejny dzień, kolejna udręka w szkole, kolejne starcie z tymi wszystkimi osobami. Najchętniej zostałabym w łóżeczku i dalej krążyła w krainie snów. Jedyne co mnie trzyma to fakt, iż dziś piątek i weekend.
            W drodze do szkoły wstąpiłam jeszcze do piekarni po drożdżówkę, abym nie umarła z głodu, gdyż mam dziś strasznego lenia i nawet nie chciało mi się robić kanapek do szkoły. Zapłaciłam za moje drugie śniadanko i dalej podążałam już do szkoły.
   -Katina!
   -Roza? Co ty tu…? –uściskałyśmy się.
   -Nie wiem jak ty, ale chodzę tu do szkoły. –zaśmiała się.
   -Ach, no tak. Przepraszam. Jestem dziś nie wyspana i nie kontaktuje.
   -To jak wchodzimy, czy będziemy tak tu stały? –spytała, gdyż byłyśmy już przy wejściu szkoły.
   -Wchodzimy.
            Od razu skierowałyśmy się do sali w której miałyśmy mieć… matematykę. O zgrozo jak ja nie cierpię tego przedmiotu. Usiadłyśmy w ławce i czekałyśmy na nauczyciela.
            Lekcja dość szybko minęła. Może to dobrze, że miałam pierwszą matmę, przynajmniej się trochę przebudziłam. Wyszłam na przerwę, i razem z Rozą ruszyłyśmy na dziedziniec.
   -Roza? –zaczęłam.
   -Tak? Coś się stało?
   -Nie, nie. Tylko chciałam się ciebie coś spytać.
   -No to dawaj. Jestem otwarta na każdą rozmowę. –klasnęła w ręce i się uśmiechnęła.
   -Masz może dziś popołudniu czas? I nie chciałabyś przyjść do mnie na noc?
   -Musiałabym spytać rodziców, ale chyba nie będzie z tym żadnych problemów. –odpowiedziała.
   -To super. Bo wiesz…. jestem teraz sama w domu i nie chciałabym spędzić pierwszy weekend sama w pustym domu.
   -Rozumiem. Na pewno będziemy dobrze się bawiły. –gdy to wypowiedziała zadzwonił dzwonek.
            Lekcje mijały dość szybko. Ostatnia lekcja i fajrant. Jeszcze tylko pięć minut.
Nagle poczułam szturchnięcie. Spojrzałam się wrogo na osobę. Na szczęście była nią Rozalia. Dostałam od niej liścik.
   Roza: O której mam być u ciebie?
   Ja: Nawet nie wiesz jeszcze czy możesz.
   Roza: Na pewno będę mogła.
   Ja: Skoro tak. Bądź o 19.
   Roza: Okej ;)
            Wymieniłyśmy się numerami telefonów. Miałam jej później wysłać jeszcze adres. Nareszcie zadzwonił upragniony dzwonek. Wybiegłam z Rozalią szybko na dziedziniec aby być jak najdalej tych murów. Chwilkę porozmawiałyśmy, a potem się pożegnałyśmy. Ona ruszyła w swoją stronę, a ja w swoją.
            Przechodziłam właśnie koło parku, i pomyślałam, że wstąpię, w końcu i tak nie mam nic do roboty. Szłam wzdłuż krętych ścieżek, w pewnym momencie czułam, że nogi odpowiadają mi posłuszeństwa więc spoczęłam na najbliższej ławce. Nogi podkurczyłam, a głowę odgięłam do tyłu i delektowałam się promieniami słońca. Przypomniałam sobie, że mam jeszcze drożdżówkę, postanowiłam ją zjeść, na samą myśl zaburczało mi w brzuchu. Kiedy zjadłam ostatni kęs poczułam jak ktoś siada obok mnie. Nie zwracałam na tą osobę zbytniej uwagi i dalej zamknęłam oczy i wysunęłam twarz do słońca.
   -Piękny dzień, prawda? –nagle poczułam jak przeszedł mnie dreszcz. Otworzyłam jedno oko aby zobaczyć kim była osoba która tak niemiłosiernie mnie przestraszyła.
   -Przez ciebie kiedyś dostanę zawału, zobaczysz. –powiedziałam dość spokojnie.
   -Będę mieć chociaż pretekst do udzielenia RKO. –zaśmiał się. A ja czułam jak się rumienię.
   -Bardzo śmieszne.
   -Przecież wiesz, że żartuję Katina. –zaśmiał się. Jakoś nie śmieszyły mnie jego żarty. Nagle przypomniało mi się o wczorajszym sms.
   -A właśnie. Mam pytanie. –podniósł brew do góry.
   -Skąd miałeś mój numer?
   -Moja droga. Jestem głównym gospodarzem, mam wzgląd do dokumentów. –w tej chwili skarciłam się w myślach, no tak, w dokumencie który zanosiłam pierwszego dnia było trzeba podać swój numer telefony, jaka ja głupia.
   -Ach, no tak. Ależ jestem głupia.
   -Nie jesteś głupia. Jesteś bardzo mądrą i piękną dziewczyną. –w tamtej chwili znów czułam, że się rumienię. Żeby Nataniel nie mógł tego zauważyć odwróciłam szybko głowę w drugą stronę i oparłam ją o kolana.
            Siedzieliśmy tak dalej w ciszy. Przypomniało mi się nagle o Babi i reszcie. Minął już tydzień od przeprowadzki, a nikt z nich się nie odezwał. W tamtej chwili zrobiło mi się przykro, przecież byliśmy nie rozłączni.
   -Nataniel, ja już pójdę.
   -Dlaczego? Przecież jest miło. –spytał zaskoczony.
   -Wiem, posiedziałabym tu jeszcze ale jestem umówiona.
   -Jak kocha to poczeka. –zaśmiał się.
   -To nie tak. –zaśmiałam się.
   -Nie mam chłopaka. Rozalia ma do mnie przyjść na nocowanie.
   -Aha. No dobrze. To może Cię chociaż odprowadzę? –spytał.
   -Dlaczego nie. –uśmiechnęłam się do niego i wstałam z ławki.
            Szliśmy dalej tak w ciszy. Mieliśmy dość spory kawałek do przejścia, aby znaleźć się przy wyjściu z parku.
   -Katina? –zaczął.
   -Tak?
   -Czemu w tedy umilkłaś?
   -Bo widzisz. Przypomniało mi się o starych przyjaciołach. Nie odzywali się od tygodnia. –posmutniałam.
   -Nie smuć się. Na pewno się nie długo odezwą. –pocieszał mnie. Kiedy doszliśmy do wyjścia, zauważyłam znajomą twarz.
   -Czy to Kastiel? –spytałam się Nataniela.
   -Tak. A co?
   -Nie nic. Tylko ostatnio też tu był jak Cię opuściłam.
   -Przyznam, że poczułem się wtedy zraniony. –gdy to mówił położył rękę na miejscu gdzie jest serce. Momentalnie zaczęłam się śmiać w niebo głosy.
   -Ty to wiesz jak zrobić, aby pocieszyć człowieka. –nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.
   -Taki już mój dar. –teraz to i on wybuchnął śmiechem. Śmialiśmy się tak głośno, że zostaliśmy zauważeni przez czrwonowłosego.
   -Oho, chyba nas zauważył. –powiedziałam. Złapałam się za brzuch, bo zaczynał mnie już boleć od śmiania.
   -Widzę, widzę. Ostrzegam, że raczej szybko stąd nie wyjdziemy.
   -A to dlaczego? –zapytałam.
   -No bo cóż, lubi szukać dziury w całym. –na to wybuchliśmy znów śmiechem.
   -Przepraszam, skowroneczki. –usłyszałam donośny głos.
   -To do nas? –spytałam.
   -Nie, do misia Gogo. –odpowiedział złośliwie.
   -Ej. Może trochę grzeczniej. –wtrącił się Nataniel.
   -Nie bój się, w gimnazjum też miałam takiego natręta jak on, więc wiem jak sobie radzić z takimi. –uspokoiłam go.
   -Więc, natręcie. Czego chcesz od nas? –tym razem zwróciłam się do Kastiela.
   -Lepiej bym zatrzymał to dla siebie, bo nie wiem czy Ci to się przyda. –uśmiechnął się chytrze.
   -Czy ty mi grozisz?! Słuchaj mam gdzieś to, będę mówić to co mi ślina przyniesie, dlatego lepiej powiedz czego chcesz, bo troszkę mi się śpieszy. –wytrącił mnie z równowagi.
   -Ostatnio też Ci się śpieszyło.
   -Mi się ciągle śpieszy.
   -Dobra, bo się jeszcze pozabijacie. –powiedział Nataniel, jak on to robi, że ciągle jest taki spokojny.
   -Spokojnie blondasku, bez nerwów. –odgryzł się Kastiel.
   -Coś ty powiedział?!
   -Halo! Ja tu dalej stoję. –próbowałam zwrócić uwagę na siebie, aby nie doszło do niepotrzebnej bójki.
   -Nie wtrącaj się mała. –o nie to już za wiele.
   -Dobra, mam tego dość! –krzyknęłam. Zdezorientowani chłopacy spojrzeli na mnie.
   -Mów lepiej czego chcesz i spadaj.
   -Spokojnie mała, chciałem się tylko spytać czy może nie widzieliście gdzieś mojego psa.
   -Po pierwsze, to nie mogłeś tak od razu?! Po drugie nie, nie widzieliśmy, nawet nie wiem jak wygląda. A po trzecie nie mów do mnie mała! –wypowiedziałam to wszystko prosto w jego twarz. Stał jak słup soli, nawet się nie odgryzł ani nic.
   -Więc to co chciałeś to się dowiedziałeś. A teraz przesuń się bo jestem spóźniona. –jak na zawołanie zadzwonił telefon.
 Ja: Halo !
Rozalia: Co tak niegrzecznie?
Ja: A daj spokój, opowiem Ci potem.
            Wyminęłam chłopaków gdyż dalej stali jak poparzeni i nie raczyli się przesunąć.
Ja: Zaraz będę na miejscu.
Roza: Dobra, to czekam.
            Wpuściłam Rozę do środka i kazałam jej się rozgościć.
   -Zrobiłam małe zakupy po drodze dla nas. –powiedziała Roza, wręczając mi całą siatę słodyczy.
   -Jesteś wielka, ja przez całe to zdarzenia co miało kilka minut temu miejsce zapomniałam, żeby coś kupić. –poszłam do kuchni napić się wody aby ochłonąć.
   -A no właśnie co się stało? –pytała zaciekawiona.
   -Spokojnie, zaraz opowiem. Zrobię dla nas jeszcze małą kolację i pójdziemy do mojego pokoju.
   -Na samo słowo kolacja robię się głodna. A gdzie twoi rodzice?
   -Mama pracuje i będzie dopiero za jakiś miesiąc bo jest stewardessą.
   - To chociaż masz chatę wolną. 
  
#Nataniel 
   -A jej co się stało? –zaczął Kastiel.
   -Nie mam bladego pojęcia.
   -Im częściej ją widzę i z nią rozmawiam, to mam wrażenie…
   -Że rozmawiasz ze swoją kopią? –zaśmiałem się.
   -Co, nie. Zresztą po co ja w ogóle z tobą gadam.
   -Wiesz. Znam Katinę bardzo krótko, ale zauważyłem pewne podobieństwa do ciebie.
   -Jak ty coś palniesz, to naprawdę. –trudno stwierdzić ale taka jest prawda.
   -Czy to nie twój pies właśnie biegnie? –spytałem, widząc jak się zbliża z dużą prędkością.
   -Ta, mój. Demon do nogi! –krzyknął do psa.
            Złapał psa i ruszył w stronę wyjścia, tak jak i ja.
   -Lysander kiedy wraca? –spytałem, gdyż od dłuższego czasu nie mieliśmy żadnych prób.
   -Niedługo powinien chyba wrócić. Mówił, że da znać. –nawet spoko się mi z nim gadało. Już nie pamiętam kiedy razem rozmawialiśmy.
   -Przydał by się nam drugi wokalista abyśmy mogli poćwiczyć. –dopowiedziałem.
   -Ta, jasne. Sorry Nataniel, ale czar prysł, więc na razie.

#Katina
            Razem z Rozalią wparowałyśmy do mojego pokoju z talerzem kanapek, i jej siatką słodyczy. Przebrałyśmy się w piżamy i wygodnie zasiadłyśmy na łóżku.
   -Ładny masz ten pokój. Może nawet podobny do mojego.
   -Też mi się podoba.
   -Dobra, a teraz opowiadaj. –ponaglała mnie.
            Opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami, nawet o tym co miało miejsce wczoraj.
    -A może Nataniel się zabujał w tobie. –ta tylko myśli o romansach.
    -Że co proszę. –prawie udławiłabym się kanapką.
    -To tylko kolega. To, że spotkaliśmy się dwa razy to nic nie znaczy. –naprostowałam ją.
    -Tak się tylko mówi. Jestem pewna, że za kilka tygodni będziecie ze sobą chodzili.
    -Roza, Roza, co z ciebie wyrośnie. –zaśmiałam się.
    -A Kastiel? Hmm…
    -Co Kastiel? –ciekawe co teraz wymyśli.
    -Znam go dość długo i przyznam, że jak teraz na ciebie patrzę to muszę przyznać, że widzę podobieństwo. –wybuchłam śmiechem.
    -Co?! Że niby ma być… -nie dokończyłam bo zrobiła to ona.
    -Twoim bratem. Czemu nie. Charakter macie podobny, wręcz powiedziałabym, że identyczny. Z wyglądu też podobni jesteście. Może bardziej byście byli podobni gdyby Kastiel nie przefarbował włosy na czerwone.
    -To on miał inny kolor oczu? –spytałam zdziwiona.
    -Tak. Miał piękne, kruczo czarne włosy. Jeżeli chcesz mogę dać Ci jego zdjęcie. –ona mnie zaskakuje, skąd ona ma jego zdjęcie.
    -Wyprzedzę Cię pytaniem i odpowiem, że kiedyś robiłam z ukrycia zdjęcia różnym osobom. Tak dla zabicia czasu. –wręczyła mi jego zdjęcie.(zdjęcie znajdziecie na dole)
    -To wszystko wyjaśnia. Ale jest jeden problem.
    -Jaki?
    -To jest nie możliwe, żeby mógł być moim bratem. –powiedziałam dość stanowczo.
    -Ależ jest. Sama przecież widzę podobieństwo.
    -Roza… -w tamtej chwili rozpłakałam się.
    -Kati? Czemu płaczesz? –przybliżyła się i mnie przytuliła.
    -Mogę tobie zaufać? –wydukałam.
    -No pewnie. Przecież jesteśmy przyjaciółkami. –spojrzała na mnie z troską.
    -Na pewno? –wyszeptałam.
    -No pewnie –widziałam, że czuła się trochę nie swojo.
    -Powiem Ci coś co tylko wiedzą moi przyjaciele z Paryża, ale musisz mi obiecać, że zostanie to tylko i wyłącznie między nami. –wyszeptałam 



 Tak wyglądał Kastiel przed pofarbowaniem włosów


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz